___________________________________________
Rozdział
3
„Luca(s)”
Wracam do domu z duszą
na ramieniu. Obawiam się tego co tam zobaczę. Boję się, że
Cassie jednak się podda. Strach wisi nade mną w momencie gdy
otwieram drzwi, kiedy przechodzę przez próg i kiedy mocno zaciągam
się powietrzem w przedpokoju. Uśmiecham się lekko, bo wydaje się
być ono czyste i świeże. Ruszam korytarzem dalej, powoli
rozbierając się z wierzchnich ubrań. Gdy pojawiam się w pokoju
zostaję obrzucona wzrokiem nienawiści.
-Gdzie byłaś? Jak ja tu
umieram!- jęczy Cassie
-Trudne życie abstynenta-
szepcę i cicho się śmieję
Jest dosyć wcześnie,
więc postanawiam nie marnować czasu i pozwiedzać trochę miasto,
znowu...
-Cassie?
-Mhm-mruczy w poduszkę
-Idziesz ze mną na
miasto?
-Nie!
-Wolisz kisnąć w tym
łóżku?
-Odwal się ode mnie i weź
zajmij sobą!- znowu się śmieję, a Cassie tylko warczy znad
poduszki.
Otwieram szafę pełną
moli i innych stworzonek, niedługo zostaną mi tylko same dziury po
ciuchach.
-Ech... coś z tym trzeba
zrobić- mruczę
-Z czym?
-Nie szczym, tylko sikam-
żartuję
-Ha-ha-ha aleś ty zabawna
-Muszę kupić jakąś
dobrą trutkę na mole...
-Czyli chcesz mnie teraz
otruć jak jakiegoś owada?
-Hahahhah oczywiście
Cassie, oczywiście... Może jednak pójdziesz ze mną. Będzie
fajnie, może zahaczymy o jakiś klub dla nie pijących czy co, hmm?
-Może odpuścisz?
-Nie ma takiej opcji-
uśmiecham się
-No dobra, to chodźmy-
Cassie wstaje z łóżka i kieruje się w stronę wyjścia
-W piżamie?
-O cholera, no...
W końcu udaje nam się
wyjść. Mam na sobie czarne wypłowiałe bojówki, granatową długą
bluzę z kapturem i oczywiście nie odłączaną czapkę z daszkiem,
którą trzymam w specjalnym pojemniku nie dając jej na pożywkę
tym podłym, latającym stworzeniom. Cassie spokojnym ruchem wlecze
się za mną wydekoltowana i wypachniona jak zawsze, poza domem.
Przemierzamy parki, skrzyżowania, skwerki... na nic mi prawko jak
nie mam auta. Staram się odkładać z niańczenia dzieciaków, ale
to przecież prawie nic. Nawet na starego pięćsetkę nie
wystarczy... Życie jest jednak trudne, ale nie martwmy się tym.
Przecież jestem tu i teraz po to aby się bawić, być szczęśliwą
-Chodź szybciej! Świat
na ciebie nie poczeka.
-Nie widzisz, że się
staram!- krzyczy gdzieś za mną- W tym gównie nie da się chodzić!
-Pamiętaj, że mówisz o
swoich ukochanych butach- chichoczę
Jesteśmy przed
pasmanterią, może mają tam coś na te podłe mole.
-Wchodzisz ze mną?
-Nie, nie zaczekam. Idź-
mówi
Przechodzę przez próg,
drzwi zahaczają o jakąś dziwną zawieszkę, która wydaje donośny
dźwięk przypominający dzwonki.
-Dzień Dobry!- wołam
rozglądając się po pomieszczeniu. Jest dosyć wysokie i średnio
dobrze oświetlone. Przypomina raczej antykwariat lub starą
bibliotekę, a nie zwykły sklep. Obracam się i niespodziewanie
wpadam na jakiegoś mężczyznę. Uśmiecha się przyjaźnie i wraca
mnie do pionu. Z pewną nieudolnością oddaję uśmiech.
-Witam i przepraszam za tą
chwilę nieobecności- wita się szarmancko- Czemu zawdzięczam pani
wizytę?
-Ja? Ymm...ten no. Co to
ja chciałam?- bezskutecznie próbuje sobie przypomnieć co ja mogłam
chcieć. Rozglądam się po pomieszczeniu licząc, że w jakiś
sposób wróci mi to pamięć. Guziki, wstążki, szpilki, tkaniny,
nici...- Już wiem!- uśmiecham się zadowolona- Mole!
-Przyszła tu pani po
mole?
-Nie! Nie- śmieję się-
Szukam czegoś co je zniweluje.
Sprzedawca lekko mierzwi
blond włosy dłonią jakby z zakłopotaniem.
-Myślę- zaczyna- że po
taki preparat powinna się pani udać do …
-Mad! Długo jeszcze?
-Proszę wybaczyć moje
zaciekawienie. Mad to zdrobnienie od Madison?- pyta blond włosy
sprzedawca
-Nie... to od Madlen.
-Jest pani węgierką?
-Jezu Mad... Ile można?
O!- Cassie dziwi się przez chwilę, ale za chwilę na jej twarzy
pojawia się uśmiech i podchodzi do sprzedawcy witając się
uprzejmie
-Cassie jestem to od
Cassandra, a ty- wskazuje palcem na chłopaka- wpadłeś w oko Madi-
śmieje się i znika w głębi sklepu.
Zarumieniona spoglądam na
sprzedawcę
-To... gdzie ja ten
preparat?
-Ach no tak- zauważam że
blondyn również jest zarumieniony- w zwykłej drogerii.
-dzie...Dziękuję bardzo.
Do widzenia- wybąkuję coś przez stres i wycofuję się zbierając
po drodze Cassie.
-Do zobaczenia
Gdy już jesteśmy
bezpieczną odległość od pasmanterio-antykwariatu zatrzymuję się
i spoglądam wymownie na Cassie.
-No co? Miłości trzeba
pomagać!
-Jakiej miłości? O co ci
chodzi?
-Myślisz, że nie widać
jak na niego patrzyłaś? A i wybór niczego sobie- porusza brwiami.
-Jedyne czego chcę to
zapaść się pod ziemię i nigdy stamtąd nie wychodzić. Zresztą
nawet nie wiem jak się nazywa.
-Oj nie przesadzaj.
Przystojny, rąbnięty tak jak ty- Cassie dostaje ode mnie kuksańca
w bok- hahaha taka okazja mogła ci się więcej nie trafić. Może
go już nigdy nie zobaczysz.
-Halo! Przepraszam!
-A jednak to
przeznaczenie- słyszę syczenie nad uchem
-Zapomniała pani tego-
blond włosy sprzedawca podając mi małą kartkę dotyka mojej
dłoni. Przechodzi mnie coś na wskroś prądu elektrycznego.
Spoglądam na kartkę
-Ale co to jest?- pytam.
Gdy podnoszę wzrok już go nie ma
-Otwórz!- odskakuję
przestraszona od Cassie, która pojawiła się za mną nikczemnie
niespodziewanie.- Jak ty tego nie zrobisz to ja.
-Dobrze, dobrze- otwieram
karteczkę i uśmiecham się -To jeden problem z głowy
-Co? Jaki?
-Już wiemy, że blond
włosy sprzedawca nazywa się Lucas.
-Aaa! Lucas? Serio Lucas?
-No tak.
-Wiesz, że przez sen
mówiłaś to imię
-Ymy... myślę, że
raczej nie. Prędzej to było Luca, niż Lucas.
-Jejku, a co za różnica
Luca czy Lucas... Czekaj, czekaj. Opowiadaj co to za Luca.- Cassie
skacze wokół mnie jak jakaś gazela.
-Nie... to nie jest
ciekawe.
-Nie ważne masz mi mówić
o wszystkim, pamiętasz? Przysięgałaś na mały palec!
-Niech ci będzie, ale co
to za przysięga, rodem z przedszkola.
-Może i tak, ale nie
ważne mów.
-Dawniej, jak jeszcze
wyjeżdżałam z rodziną na wakacje czy ferie zimowe poznałam
pewnego Lukę. Pochodził z Niemiec i w ogóle był super. Był tylko
jeden problem. Był z zagranicy, co ówcześnie tworzyło dla nas
ogromną przepaść. I tak jakoś kontakt sukcesywnie nam przycichał,
aż całkowicie zanikł. Mówiłam, że to nudne.
-Ojejku, jejku. Biedniutka
ty. Taka pierwsza miłość. Daj się przytulić.
-Dobra, już wystarczy
tych czułości. Chodźmy, bo nam sklep zamkną i jutro serio nie
będziemy mieć ubrań.
-Okej, to chodźmy- Cassie
bierze mnie pod rękę i muszę ją ciągnąć- Ale zdzwonisz do
niego, prawda?
-Skąd wiesz, że dał mi
numer
-Nie wiedziałam, to
sztuka manipulacyjna. Zobacz jak łatwo mogę cię podejść- Cassie
zaczęła uciekać.
-Ja ci dam, zobaczysz!-
zaczęłam ją gonić. Zapowiada się udana noc.
Nammi