sobota, 28 listopada 2015

Utracone Szczęście 6

Cześć. Siemanko. Kolejna część US dzisiaj. Chciałabym ją zadedykować specjalnie dla Victorii z Czytelniczych myśli, która bardzo mnie wspiera w coraz lepszym pisaniu i każe mi wymagać od siebie więcej i więcej. Także ten post jest Victoria specjalnie dla Ciebie. To, że notka pojawia się dzisiaj jest równoznaczne z tym, że nie pojawi się ona we wtorek. To wszystko słowem wstępu. Miłego czytanka :D

_______________________________________________________________________

                       Utracone Szczęście VI

Nareszcie nadeszła zima. Wcale nie dlatego, że w kalendarzu był już 22 grudnia, ani nie dlatego że pojawiły się czekoladowe mikołaje i kalendarze adwentowe, tylko dlatego, że spadł śnieg. Wiktor od samego rana w szkole, narzekał: że zimno, że mokro, że zima, że śnieg. Po prostu nie mógł zdzierżyć tego, że będzie już tylko i wyłącznie zimniej. W końcu, gdy dał upust emocjom poszedł do swojej klasy na lekcje, a ja zostałem w towarzystwie uśmiechniętego Zdziśka, żyjącego w swoim świecie Norberta i Aarona, który oczywiście spoglądał w inną stronę. Obrałem właśnie jego za cel. Spojrzałem na buty, poprawiłem koszulkę i zmierzwiłem włosy.
-Aaron. Mam sprawę.- powiedziałem pewnie.
-Siema. No co chcesz?
-Pogadać?
-O czym?
-Jak to o czym? - zdziwiłem się- Unikasz mnie od sam nie wiem już kiedy. Co się z tobą do cholery dzieje? Nie gadasz ze mną, nie przychodzisz, nie wykazujesz żadnych, powtarzam żadnych emocji wobec mnie. Wolałbym żebyś się na mnie wściekł, wydarł czy nawet, och nie ważne, ale na pewno nie chcę takiej obojętności z twojej strony. Rozumiesz? Wkurwia mnie to niemiłosiernie.
-Skończyłeś?
-Tak.
-To świetnie- burknął i odwrócił się
-O nie nie będziesz mi się odwracał!- krzyknąłem i obróciłem do siebie. Zobaczyłem w jego oczach wściekłość. Chciałby mi przypierniczyć, aż bym gwiazdy zobaczył, ale powstrzymywał się.- Czemu? Powiedz mi czemu się ode mnie odwracasz?
-Nie wiesz? To trudno. Jeszcze nie czas ci to wiedzieć. Dowiesz się kiedy ja będę tego chciał.- wyrwał się z mojego ucisku i odszedł w dalszą część korytarza.
Nie wiem jak długo stałem tak oszołomiony dopóki Zdzisiek mnie nie „ocucił”. Musieliśmy wyglądać z Aaronem co najmniej żałośnie. Jak jakieś stare małżeństwo, a przecież my nigdy nawet nie byliśmy parą.

Siedziałem na lekcjach jakiś taki dziwny. Mało co z nich rozumiałem, a na mojej ulubionej biologi miałem ochotę wyjść z klasy, co też zrobiłem. Po czym udałem się na dwór mając nadzieję, że śnieg, który tak lubiłem przyniesie mi chociaż trochę radości. Jednak zdało się to na nic, bo wkurzył mnie jeszcze bardziej. Był taki zimny jak Aaron. Czemu on był taki zimny?
-Kurwa!- warknąłem i kopnąłem pierwszy lepszy śmietnik po drodze. Postanowiłem nie wracać na biologię i iść powoli do domu dokąd dam radę. Dalej znajdę sobie jakiś autobus. Szedłem spokojnie przez park przy szkole. Podziwiałem zaśnieżone dachy i szczelnie poutykane okna, nawet te poprzez, które spoglądały plotkary w staaarszym wieku. Całe otoczenie spowite białym, puchatym pyłkiem było lekiem na moje skołatane nerwy i bolące, powiedzmy sobie szczerze, serce. Żałość wezbrała we mnie i nie chciała mnie opuścić, aż dotarłem do „pięknego” skrzyżowania w centrum. Popatrzyłem przed siebie i zauważyłem pewne zjawisko. Trzy kościoły obok siebie. Żaden z nich nie górował nad resztą pod względem wysokości, wielkości czy piękna. Wszystkie trzy były tak samo skromne i tak samo doskonałe. Przed jednym z nich zebrał się mały tłumek młodych ludzi. Pewnie studentów. Tylko co oni robili przy kościele. Nie zastanawiając się dlaczego poszedłem w stronę właśnie tej świątyni. Ostrożnie wszedłem po schodach. Powoli kierowałem się w stronę wielkich mosiężnych drzwi. Powoli, aby móc jeszcze zawrócić. Dotknąłem klamki i przeszedł mnie dreszcz strachu. Mimo wszystko pchnąłem wrota i wszedłem do środka. Było zimno, nawet bardzo. Ludzie w środku ubrani byli w grube płaszcze, szaliki i czapki. Mieli na rękach grube rękawiczki, a mimo to klęczeli w zimnych drewnianych ławkach. Sam postanowiłem udać się w jakiś odległy zakątek kościoła i tam pokontemplować. Sama świątynia zbudowana była z grubych murów umalowanych w jakieś fantazyjne wzory uzupełnione gdzieniegdzie pulchnymi aniołkami. Duży ołtarz był ode mnie dosyć daleko, jednak nawet z takiej odległości potrafiłem ocenić go na bardzo wystawny i kosztowny. Pierwsze wrażenie odnośnie kościoła, to, że jest ubogi w takie ornamenty i w ogóle prysł jak bańka mydlana. W końcu zasiadłem w swoim wymarzonym miejscu i spróbowałem zwrócić się do Boga. Szło mi naprawdę opornie, bo nigdy tego nie robiłem. Nie chodziłem też do szkoły na religię bo nie chciałem. Mama była niegdyś bardzo wierząca, ale kiedy poznała ojca stała się zupełnie inną osobą. Pomyślałem o niej i zrobiło mi się smutno bardzo smutno. Z oczu oczywiście popłynęły mi łzy. Zamknąłem powieki i starałem się nie myśleć o tym jak ten potwór ją zmienił, a następnie porzucił. Odkąd powiedziałem Wiktorowi o moim ojcu coraz częściej o nim myślałem. Był nawet moją nocną zmorą. Nie przestawałem płakać. 

Po jakimś czasie podeszła do mnie dziewczyna. Zdawało mi się, że widziałem ją w tłumie studentów, ale jak na moje oko to wyglądała zbyt młodo. Położyła mi rękę na ramieniu prosząc abym nie siedział sam, tu w kącie tylko dołączył do jej grupy. Lekko skrępowany skinąłem głową i ocierając oczy ruszyłem za nią. Szliśmy po krętych schodach, aż dotarliśmy na balkon gdzie stały przepiękne organy. Dziewczyna wskazała mi krzesło, a sama usiadła obok. Młodzi ludzie pomodlili się, a następnie jeden z mężczyzn wstał i ogłosił rozpoczęcie jakiegoś spotkania. Był bardzo wysoki i dobrze ubrany. No szczupłym nosie widniały czarne prawie że prostokątne okulary, a broda okryta kilkudniowym, zadbanym zarostem. Zatrząsł połami czarnego jak kruk płaszcza i usiadł naprzeciwko mnie. Zgromadzeni najpierw dyskutowali o Bogu i jego znaczeniu, w jak się domyśliłem ostatniej, niedzielnej ewangelii. Potem zgrabnie przeszli do śpiewu. Nawet ja dostałem kartkę ze pieśniami, ale zważywszy na to iż nigdy wcześniej nie byłem w kościele to nie znałem żadnej z wymienionych na kawałku papieru. Kiedy skończyli, pomodlili się znów, a mężczyzna, który wstał na początku ogłosił oficjalny koniec spotkania. Grupka rozeszła się na wszystkie strony śmiejąc się i dyskutując o tym co tu dziś przeżyli. Ja nadal siedziałem na miejscu, które wyznaczyła mi dziewczyna.
-I jak? Lepiej było w grupie, czy tam samemu na dole.
-Ymy -odchrząknąłem wyrwany z własnych myśli- no chyba tutaj, sam nie wiem.
-Ach- westchnęła- Jestem Olga. A tu masz numer do Sebastiana. To ten wysoki co rozpoczynał i kończył nasze spotkanie. Jesteśmy grupą oazową, a Sebastian jest z nas najstarszy i jest takim jakby przewodniczącym.- chłopak podszedł do nas i objął Olgę gdy ta dawała mi karteczkę. - Przyjdź. Jak w ogóle masz na imię?
-Wojtek.

-Bardzo ładne imię. Musimy już zmykać mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy.- uśmiechnęła się i poklepała mnie po plecach. 

Poczułem bardzo dużą chęć wrócenia do domu jak najszybciej i przytulenia się do mamy. Tak wiem to mega dziecinne, ale tak chyba podziałał na mnie ten cały kościół. No cóż zrobić? Podniosłem się z krzesła i ruszyłem do domu brnąc po zaśnieżonych ulicach Szczecina.

                                                                                Nammi

sobota, 21 listopada 2015

Utracone Szczęście 5

Cześć i czołem :D. Dzisiaj nowa notka Us :) To takie niesamowite, że Nammi wyrabia się z terminami *.*
                                                                                                           


         Utracone Szczęście V

Chłopak siedział na łóżku.
Spojrzał na mnie pewnie i odchrząknął
-Cześć Wojtku.
-Wiktor!- podszedłem do niego i ukucnąłem przy łóżku.- co jest?
-A niiic... takie tam...
-Wiktor! Mów.
-No dobra dobra. Potknąłem się na schodach jak wracałem od ciebie. Mówiłem przecież, że nic.
-Ta, dlatego nie poszedłeś do szkoły. Coś kręcisz. Znam cię.
-Serio musisz wszystko wiedzieć?- pokiwałem gorliwie głową, a chłopak artystycznie westchnął- Dobra, niech ci będzie.- Szybkim ruchem odkrył kołdrę leżącą na jego nogach. Ukazał mi się biały, błyszczący gips.
-Wiik?
-Zadowolony?
-Co ci się kur...- spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym mniej więcej: powiesz to i możesz się więcej nie pokazywać w tym domu-...czę stało?
-Jeeju... ile razy mam powtarzać? Potknąłem się na schodach i tyle. Co z twoją matmą- Chłopak skrzętnie zmienił temat.
-Dobrze. Vicky, byłeś w szpitalu nie?
-O tak nareszcie się udało- ucieszył się chyba- i na sali operacyjnej, a składał mi nogę chirurg. Można by powiedzieć, że miałem wreszcie operację- uśmiechnął się szeroko, na co ja skinąłem głową i również zacząłem się uśmiechać. Jego entuzjazm udzielał się nawet mi. Ostatnio uśmiechałem się coraz więcej. Przestałem być już tym bezuczuciowym, zimnym gburem, którego nic nie obchodzi. Zmieniłem swoje życie o 180○. On je zmienił...
                                             ***
Vicky nie chodził do szkoły. Było nudno. Aaron ciągle unikał mojej obecności, jakby się czegoś wstydził... Dni uciekały, a za dniami tygodnie, miesiące. Nauka spędzała mi sen z powiek, ale opłaciło się matma zdana na czwórę. Wiktor naprawdę napracował się ze mną, było mi aż wstyd, że nic ode mnie nie dostał w zamian. Niby przyjaźni się nie wycenia, ale i tak było mi głupio. Coś trzeba zorganizować... Tylko co?
                                              ***
-Mogę już patrzeć?
-Nie Wiktor. Nie możesz.
-Ale ja nic nie widzę...
-Tak ma być- zaśmiałem się.-Dobra... jeszcze kilka kroków. Już jesteśmy. Możesz otworzyć oczy-uśmiechnąłem się.
-Wow- jedyne słowa jakie dał radę wymówić po tym co zobaczył. Staliśmy na starym żelaznym moście kilka metrów od ruchliwej ulicy. Mimo, że centrum miasta i w ogóle, to w tym miejscu było tak nastrojowo, że można było odpłynąć do krainy fantazji. Budynki zbudowane przy samym brzegu rzeki wyglądały jak wyłaniająca się z dna zaginiona Atlantyda. Czerwona, uszkodzona cegła nadawała temu miejscu nuty jakby filmu opisującego wygląd miast po II WŚ, tylko jakby w kolorze. Po drugiej stronie brzegu rosły dorodne krzaki i drzewa już o tej porze roku ususzone i bezlistne. Całego uroku dodawał zachód słońca rozpływający się na niebie i odbijający w wodach rzeki oraz majestatycznie rozbryzgująca wodę barka na Odrze. Wiktor stał jak zaczarowany, a ja zaraz obok, do czasu gdy usłyszeliśmy chrząknięcie za naszymi plecami. Obaj podskoczyliśmy i ostrożnie odwróciliśmy się do osoby, która zakłóciła nas spokój. Był to starszy, posiwiały mężczyzna niskiego wzrostu. Na głowie miał czapkę z daszkiem i ubrany był w jasnozieloną odblaskową kamizelkę z napisem dozorca. Dziadek popatrzył na nas z dziwnym uśmiechem i zapytał.
-Wiecie, która godzina? O tej porze możecie spotkać nieprzyjemnych ludzi.- spojrzałem na Wiktora, a on na mnie. Skinęliśmy sobie głowami. Gdy ruszyliśmy szybkim biegiem w stronę ulicy, staruszek wyciągnął zza pleców łopatę i zaczął nas z nią gonić. Przyspieszyliśmy z Wiktorem biegu i wpadliśmy prosto do tramwaju, który stał akurat na przystanku. Wewnątrz było ciepło i musieliśmy uspokoić oddechy. Gdy już nam się udało spojrzeliśmy znów po sobie i zaczęliśmy się śmiać zajmując siedzenia w tramwaju.
-Piękne miejsce- Wiktor wreszcie przełamał ciszę, która między nami powstała po tym jak skończyliśmy się śmiać.- Kiedy je znalazłeś?
-Jak byłem dzieckiem to często przychodziłem tu z tatą. On szedł na dworzec, a mnie zostawiał na ławce przy tym mostku.- Wiktor otworzył buzię, aby coś powiedzieć, ale ja mu przerwałem- Zanim zaczniesz go oceniać musisz wiedzieć, że był dla mnie dobrym ojcem, a to traktował jako swoisty trening samodzielności. Nigdy nie dowiedziałem się co robił na dworcu i pewnie nigdy się tego nie dowiem.
-Czemu mówisz o ojcu w czasie przeszłym?
-Ech- westchnąłem- bo on jest tylko przeszłością. Nie jest już tym samym człowiekiem. Ten, którego ci opisałem został w przeszłości i moim sercu, a ten, który żyje obecnie jest dla mnie nikim i lepiej by chyba było gdyby zdechł...- mruknąłem cicho, ale Wiktor i tak pewnie usłyszał.
-Nie mów tak. To nadal twój ojciec.
-Wcale nie! Wolał innych. Nie chciał już mnie i mamy. A Jowita? Tak się zarzekali, że chociaż dla niej rodzina będzie cała. Nie chcę patrzeć na tego psa. Nigdy więcej. Nie chcę zepsuć sobie jego obrazu za czasów, kiedy go szanowałem. -Łzy jak zwykle same zdecydowały się wypłynąć z oka bez mojej zgody. Nie chciałem okazywać emocji, ale one odżyły. Każdy najmniejszy szczegół jego odejścia. Bolało jak jasna cholera. Najgorszy ból jaki człowiek może zadać człowiekowi to właśnie zdrada. Poczułem ciepłe dłonie na policzkach, a następnie ręce wciskające się za mnie i mocno obejmujące moje skołatane nerwami ciało. Wiktor przytulił mnie mocno szepcząc:
-Przepraszam, nie wiedziałem...
Jak dobrze, że Vicky tu był. Jak dobrze.

                                                                             Nammi


środa, 11 listopada 2015

Utracone Szczęście 4

           Siemka. Na wstępie przepraszam, że znowu tak późno, ale miałam dzisiaj małe zawirowanie i trochę nie mogłam się dobrać do komputera... Ale na szczęście na chwilę obecną wszystko opanowane. i można wstawiać 4 część US. :)
_______________________________________________-

                                      Utracone Szczęście IV
Siedziałem w sali cały zdenerwowany. Wirowało mi w głowie niemiłosiernie i skręcało mnie w brzuchu. Czekałem w zniecierpliwieniu na kartkę. Już wszyscy siedzieliśmy osobno, więc nie było na co czekać. Stłumione głosy kłótni nauczycielki z uczniem z przedniej ławki docierały do mnie mimowolnie. Rozglądałem się po całej klasie, aż moje spojrzenie padło na ścianę. Wisiał tam mały obrazek w metalowej ramce. Spoglądał na mnie z niego starzec z aureolą nad głową ze wskazującym palcem wysuniętym do przodu. Jego twarz przejawiała opiekuńczość i troskę. Pod spodem widniał napis „BÓG W CIEBIE WIERZY'' Uśmiechnąłem się sam do siebie i pomyślałem
-Dobrze, że chociaż Ty we mnie wierzysz- i rozpocząłem sprawdzian.
                                    ***
Ta godzina była dla mnie największą męczarnią w życiu. Wypociłem z siebie chyba cale zapasy wody. Mimo wszystko czułem się nieźle. Mam nadzieję, że zdam i będę mógł odwiedzić Paryż... szkoda tylko, że sam skoro to miasto zakochanych...
-Aaron-podbiegłem do niego- Aaron. Jak ci poszło?
-Spoko nawet, ale piątki nie będzie- uśmiechnął się tym swoim zwalającym z nóg białym uśmiechem. Od paru lat nosi aparat ortodontyczny, który sprawi, że jego zęby będą idealnie proste. Będą pasować do idealnej całości mojego przyjaciela. Kształtny nos, pełne usta, lekko pulchne policzki, małe czoło, miękkie lśniące włosy i lekko umięśniona budowa.- Znalazłeś już Wiktora?
Cholera, chyba złapał mnie na tym, że mu się przypatrywałem.
-Nie, a ty? Chciałbym mu podziękować za te korki wczoraj.
-Czaje, ale nie nie widziałem go zapytaj może Kamila. On też jest w matematycznej.
-O dzięki. To... pa.
Odszedłem trochę spochmurniały. Znowu mam wrażenie, że Aaron ma na mnie wyjebke... co ja mu zrobiłem no... I jeszcze ten Kamil. No gdzie on do jasnej... o nareszcie...
-Kamil!- krzyknąłem, żeby mi nie uciekł.
-Hmm. Co? -odpowiedział wyraźnie zaspany
-Widziałeś może Wiktora? Mam do niego sprawę.
-Nie dzisiaj jeszcze nie, a to coś ważnego. Mogę dać ci do niego numer.
-Nie nie trzeba mam ale dzięki. To cześć.
-Trzymaj się ziom.
Super... czyli Vicky'ego nie ma... a może by się tak urwać z infy i wu-efu... Jak pomyślałem tak też zrobiłem. Ruszyłem do wyjścia nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Musiałem przecież podziękować Wiktorowi za jego ciężką pracę i cierpliwość do mnie. A i w szkole nie chciało mi się siedzieć.
Wyszedłem przez bramy szkoły i odwróciłem się jeszcze raz, w sumie to nawet nie wiem po co. W oknie na piętrze stał Aaron i spoglądał na mnie. Hah ciekawe czy mnie wsypie. Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się. On tylko prychnął i odwrócił się. Co w niego wstąpiło?
                                   ***
Jeden dzwonek, drugi, trzeci. Już miałem wracać do domu, gdy drzwi otworzyła mi wysoka kobieta. Swoje rude włosy upięła w dość wysoki kok prawdopodobnie po to aby nie opadały na jej wysoki czoło i zielone oczy. Miała na sobie jasną sukienkę i marynarkę. Była jakby damskim odpowiednikiem Vicky'ego.
-Przepraszam! Halo!- kobieta pomachała mi dłonią przed twarzą.
-Tak? Przepraszam zamyśliłem się...- wyjaśniłem zgodnie z prawdą.- jest Wiktor?
-Wiktor? Ach tak jest. A jak się nazywasz i skąd się znacie?
-Ze szkoły, Wojtek proszę pani.
-Wiktor nie mówił mi, że ma w klasie jakiegoś Wojtka, ale cóż zawołam go. Wejdź.
-Dziękuję
Wszedłem do pomieszczenia i ściągnąłem kurtkę, bo było naprawdę ciepło. Przedpokój był nieduży, ale przytulny. Na jednej ze ścian wisiało lustro, a na drugiej szafka na buty. Wszedłem dalej była tu przestronna biała kuchnia z dużą lodówką oklejoną magnesami z różnych stron świata.
-Wojtku.- z jednego pokoju wyszła kobieta, która mnie przywitała. -chodź.
Odwróciłem się i wszedłem do pokoju, jak mniemam Wiktora. Panował tu swoisty nieład, ale słońce padające na półki nie ukazywało kurzu. Ściany były pomalowane jasnym słonecznym odcieniem żółci, a pościel na łóżku swoją zielenią kontrastowała z nimi. Na meblu leżał Wiktor ze spuchniętą twarzą...

                                                                           Nammi


niedziela, 1 listopada 2015

Utracone Szczęście 3

Siemanko :D Zdążyłam jeszcze dzisiaj (01.11). Zauważyłam,(oj, a jakie trudne to było..), że terminy nowych notek wypadają w jakieś święta... Dziś Wszystkich Świętych, a następna na Dzień Niepodległości :) Dość gadania, czas dla opowiadania :) Trzecia część nie jest długa (jakby to była jakaś nowość...) ale mam nadzieję, że chociaż trochę ciekawa :D

                                                                                                                       


    Utracone Szczęście III

     Zamknąłem oczy tylko na chwilkę. Chciałem poukładać sobie wszystkie wzory po kolei w głowie.
-2π r, π rl, ⅓Pp*H, 2rH*π- mruczałem pod nosem. To nie trzymało się kupy. Było takie bez sensu. Nagle moje powieki zaczęły robić się cięższe. Źrenice powoli znajdowały sobie miejsce pod zamkniętymi powiekami. Moja głowa zaczęła wtórować oczom, a po chwili przyłączyły się też ręce. Tak wygodnie... tylko chwileczkę...Chwileczkę.

Obudziłem się nie bardzo wiedząc co się dzieje. Obróciłem głową parę razy po czym mój wzrok padł na postać stojącą przy oknie.
-Halo!-Krzyknąłem
-O!-osoba odskoczyła od okna jak oparzona, a ja mogłem zauważyć falę rudych włosów.
-Wiktor? Co ty tu robisz?
-Ja... yy... no twoja mama mnie wpuściła... i ten... no nie chciałem cię budzić- z zakłopotaniem podrapał się po głowie.
-Nie no stary spoko. Siadaj i mów co cię do mnie sprowadza. Hmm?
-Pomyślałem, że przyda ci się pomoc z matmą. I ten... no... jestem-uśmiechnął się
-Chłopie! Z nieba mi spadłeś.-Wstałem, żeby go uściskać.
-Dobra to... bierzemy się za to?
-Hah... jasneeee. Ej Vicky ja taki niegościnny. Może kawy?
-Z chęcią, ale masz może kisiel?
-Czekaj sprawdzę.

Zszedłem szybko po schodach i otworzyłem szafkę. Wysypały się na mnie wszystkie paczki. Szybko oceniłem szkody i krzyknąłem do Wiktora.
-Truskawka czy brzoskwinia?
-Co?-odpowiedział zdziwiony i zbiegł do kuchni. Spojrzał na bałagan i zaczął się śmiać.
-No co?
-Nic... Truskawka. Wracam na górę. Obejrzałem się za nim i zalałem kiśle.
                                                  ***
-Co w tym trudnego? Musisz zapamiętać tylko kilka wzorów.-westchnął
-Wiktor, dobrze wiesz, że nie kręcą mnie cyferki...
-A ty dobrze wiesz, że musisz zaliczyć matmę.
-Ugh...
-Odbiorę to jako aprobację dalszej nauki- uśmiechnął się.
                                                 ***
-Pa Wiktor. Jeszcze raz wielkie dzięki.
-Spoko. Okaże się jutro. Do zobaczenia.-uśmiechnął się i wyszedł.
Nie starałem się opisać naszej lekcji tak dokładnie, bo szczerze ona sama w sobie była nudna. Wiktor tłumaczył mi wzory, zadania i inne głupoty. Swoją drogą, nie powiedziałem najważniejszego. Vicky jest w klasie matematycznej, więc jemu cyferki są bliższe niż mnie. W końcu wspólnymi siłami opracowaliśmy cały materiał na test matematyczny, który czeka mnie w niedalekiej przyszłości. A gdybym nie kiblował w podstawówce miałbym to już za sobą... ale nie poznałbym Aarona. Właśnie. Aaron. Pamiętam jak byliśmy takimi maluchami w gimbazie. Biegaliśmy po korytarzach uciekając przed woźną Marysią. Uwielbiliśmy robić jej psikusy. Raz zamknęliśmy się w kantorku na miotły czekając jak pani Marysia przyjdzie. Gdy kobieta otworzyła drzwi wyskoczyliśmy na nią z głośnym BUUU! Na nasze szczęście woźna nie przejawiała większych chęci naskarżenia na nas, a nawet śmiała się z tego razem z nami. Już jutro będę się mógł z nim znowu zobaczyć. Nie wiem tylko co mnie tak do niego ciągnie...
                                              ***
Wstałem grzecznie rano. Spakowałem się i zjadłem pyszne kanapki z czekoladą. Pyszoooota. Teraz trzeba już tylko dotrzeć do szkoły i zdać tą głupią matmę.
W szkole byłem jeszcze przed chłopakami i starałem sobie wszystko powtórzyć mając nadzieję, że Wiktor zaraz się pojawi i wytłumaczy mi jeszcze raz co trzeba. Niestety chłopak nie przyszedł wcześniej, a nawet z tego co mi wiadomo w ogóle. Za to po chwili stanął koło mnie rozemocjonowany Aaron. Z jakiegoś powodu był zadowolony i raczej nie była to matematyka.
-Cześć- zagaiłem, a on odwrócił się zaskoczony
-O hej. Nie zauważyłem cię Wojtek. Co u ciebie?
-Stare bidy, ale stresuję się przed matmą. Niby Vicky był u mnie i wytłumaczył mi te całe pola i objętości, ale czuję że będzie słabo.
-A no to spoko.- zrobiło mi się smutno, że wcale nie obeszło go moje spotkanie z Wiktorem. Liczyłem że będzie chodź trochę zazdrosny...


Dzwonek. Odgłos obcasów na schodach. Tykający zegar na korytarzu. Szczęk zamka. I trzask upadającego dziennika na ławkę. Zaczyna się...


                                                                            Nammi