niedziela, 1 listopada 2015

Utracone Szczęście 3

Siemanko :D Zdążyłam jeszcze dzisiaj (01.11). Zauważyłam,(oj, a jakie trudne to było..), że terminy nowych notek wypadają w jakieś święta... Dziś Wszystkich Świętych, a następna na Dzień Niepodległości :) Dość gadania, czas dla opowiadania :) Trzecia część nie jest długa (jakby to była jakaś nowość...) ale mam nadzieję, że chociaż trochę ciekawa :D

                                                                                                                       


    Utracone Szczęście III

     Zamknąłem oczy tylko na chwilkę. Chciałem poukładać sobie wszystkie wzory po kolei w głowie.
-2π r, π rl, ⅓Pp*H, 2rH*π- mruczałem pod nosem. To nie trzymało się kupy. Było takie bez sensu. Nagle moje powieki zaczęły robić się cięższe. Źrenice powoli znajdowały sobie miejsce pod zamkniętymi powiekami. Moja głowa zaczęła wtórować oczom, a po chwili przyłączyły się też ręce. Tak wygodnie... tylko chwileczkę...Chwileczkę.

Obudziłem się nie bardzo wiedząc co się dzieje. Obróciłem głową parę razy po czym mój wzrok padł na postać stojącą przy oknie.
-Halo!-Krzyknąłem
-O!-osoba odskoczyła od okna jak oparzona, a ja mogłem zauważyć falę rudych włosów.
-Wiktor? Co ty tu robisz?
-Ja... yy... no twoja mama mnie wpuściła... i ten... no nie chciałem cię budzić- z zakłopotaniem podrapał się po głowie.
-Nie no stary spoko. Siadaj i mów co cię do mnie sprowadza. Hmm?
-Pomyślałem, że przyda ci się pomoc z matmą. I ten... no... jestem-uśmiechnął się
-Chłopie! Z nieba mi spadłeś.-Wstałem, żeby go uściskać.
-Dobra to... bierzemy się za to?
-Hah... jasneeee. Ej Vicky ja taki niegościnny. Może kawy?
-Z chęcią, ale masz może kisiel?
-Czekaj sprawdzę.

Zszedłem szybko po schodach i otworzyłem szafkę. Wysypały się na mnie wszystkie paczki. Szybko oceniłem szkody i krzyknąłem do Wiktora.
-Truskawka czy brzoskwinia?
-Co?-odpowiedział zdziwiony i zbiegł do kuchni. Spojrzał na bałagan i zaczął się śmiać.
-No co?
-Nic... Truskawka. Wracam na górę. Obejrzałem się za nim i zalałem kiśle.
                                                  ***
-Co w tym trudnego? Musisz zapamiętać tylko kilka wzorów.-westchnął
-Wiktor, dobrze wiesz, że nie kręcą mnie cyferki...
-A ty dobrze wiesz, że musisz zaliczyć matmę.
-Ugh...
-Odbiorę to jako aprobację dalszej nauki- uśmiechnął się.
                                                 ***
-Pa Wiktor. Jeszcze raz wielkie dzięki.
-Spoko. Okaże się jutro. Do zobaczenia.-uśmiechnął się i wyszedł.
Nie starałem się opisać naszej lekcji tak dokładnie, bo szczerze ona sama w sobie była nudna. Wiktor tłumaczył mi wzory, zadania i inne głupoty. Swoją drogą, nie powiedziałem najważniejszego. Vicky jest w klasie matematycznej, więc jemu cyferki są bliższe niż mnie. W końcu wspólnymi siłami opracowaliśmy cały materiał na test matematyczny, który czeka mnie w niedalekiej przyszłości. A gdybym nie kiblował w podstawówce miałbym to już za sobą... ale nie poznałbym Aarona. Właśnie. Aaron. Pamiętam jak byliśmy takimi maluchami w gimbazie. Biegaliśmy po korytarzach uciekając przed woźną Marysią. Uwielbiliśmy robić jej psikusy. Raz zamknęliśmy się w kantorku na miotły czekając jak pani Marysia przyjdzie. Gdy kobieta otworzyła drzwi wyskoczyliśmy na nią z głośnym BUUU! Na nasze szczęście woźna nie przejawiała większych chęci naskarżenia na nas, a nawet śmiała się z tego razem z nami. Już jutro będę się mógł z nim znowu zobaczyć. Nie wiem tylko co mnie tak do niego ciągnie...
                                              ***
Wstałem grzecznie rano. Spakowałem się i zjadłem pyszne kanapki z czekoladą. Pyszoooota. Teraz trzeba już tylko dotrzeć do szkoły i zdać tą głupią matmę.
W szkole byłem jeszcze przed chłopakami i starałem sobie wszystko powtórzyć mając nadzieję, że Wiktor zaraz się pojawi i wytłumaczy mi jeszcze raz co trzeba. Niestety chłopak nie przyszedł wcześniej, a nawet z tego co mi wiadomo w ogóle. Za to po chwili stanął koło mnie rozemocjonowany Aaron. Z jakiegoś powodu był zadowolony i raczej nie była to matematyka.
-Cześć- zagaiłem, a on odwrócił się zaskoczony
-O hej. Nie zauważyłem cię Wojtek. Co u ciebie?
-Stare bidy, ale stresuję się przed matmą. Niby Vicky był u mnie i wytłumaczył mi te całe pola i objętości, ale czuję że będzie słabo.
-A no to spoko.- zrobiło mi się smutno, że wcale nie obeszło go moje spotkanie z Wiktorem. Liczyłem że będzie chodź trochę zazdrosny...


Dzwonek. Odgłos obcasów na schodach. Tykający zegar na korytarzu. Szczęk zamka. I trzask upadającego dziennika na ławkę. Zaczyna się...


                                                                            Nammi

2 komentarze:

  1. Bardzo podoba mi się to opowiadanie. Bardzo się przy nim uśmiałam. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
    http://czytelniczemysli.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że ci się podoba. Mam nadzieję, że zostaniesz do końca :)
      Nammi

      Usuń