sobota, 21 listopada 2015

Utracone Szczęście 5

Cześć i czołem :D. Dzisiaj nowa notka Us :) To takie niesamowite, że Nammi wyrabia się z terminami *.*
                                                                                                           


         Utracone Szczęście V

Chłopak siedział na łóżku.
Spojrzał na mnie pewnie i odchrząknął
-Cześć Wojtku.
-Wiktor!- podszedłem do niego i ukucnąłem przy łóżku.- co jest?
-A niiic... takie tam...
-Wiktor! Mów.
-No dobra dobra. Potknąłem się na schodach jak wracałem od ciebie. Mówiłem przecież, że nic.
-Ta, dlatego nie poszedłeś do szkoły. Coś kręcisz. Znam cię.
-Serio musisz wszystko wiedzieć?- pokiwałem gorliwie głową, a chłopak artystycznie westchnął- Dobra, niech ci będzie.- Szybkim ruchem odkrył kołdrę leżącą na jego nogach. Ukazał mi się biały, błyszczący gips.
-Wiik?
-Zadowolony?
-Co ci się kur...- spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym mniej więcej: powiesz to i możesz się więcej nie pokazywać w tym domu-...czę stało?
-Jeeju... ile razy mam powtarzać? Potknąłem się na schodach i tyle. Co z twoją matmą- Chłopak skrzętnie zmienił temat.
-Dobrze. Vicky, byłeś w szpitalu nie?
-O tak nareszcie się udało- ucieszył się chyba- i na sali operacyjnej, a składał mi nogę chirurg. Można by powiedzieć, że miałem wreszcie operację- uśmiechnął się szeroko, na co ja skinąłem głową i również zacząłem się uśmiechać. Jego entuzjazm udzielał się nawet mi. Ostatnio uśmiechałem się coraz więcej. Przestałem być już tym bezuczuciowym, zimnym gburem, którego nic nie obchodzi. Zmieniłem swoje życie o 180○. On je zmienił...
                                             ***
Vicky nie chodził do szkoły. Było nudno. Aaron ciągle unikał mojej obecności, jakby się czegoś wstydził... Dni uciekały, a za dniami tygodnie, miesiące. Nauka spędzała mi sen z powiek, ale opłaciło się matma zdana na czwórę. Wiktor naprawdę napracował się ze mną, było mi aż wstyd, że nic ode mnie nie dostał w zamian. Niby przyjaźni się nie wycenia, ale i tak było mi głupio. Coś trzeba zorganizować... Tylko co?
                                              ***
-Mogę już patrzeć?
-Nie Wiktor. Nie możesz.
-Ale ja nic nie widzę...
-Tak ma być- zaśmiałem się.-Dobra... jeszcze kilka kroków. Już jesteśmy. Możesz otworzyć oczy-uśmiechnąłem się.
-Wow- jedyne słowa jakie dał radę wymówić po tym co zobaczył. Staliśmy na starym żelaznym moście kilka metrów od ruchliwej ulicy. Mimo, że centrum miasta i w ogóle, to w tym miejscu było tak nastrojowo, że można było odpłynąć do krainy fantazji. Budynki zbudowane przy samym brzegu rzeki wyglądały jak wyłaniająca się z dna zaginiona Atlantyda. Czerwona, uszkodzona cegła nadawała temu miejscu nuty jakby filmu opisującego wygląd miast po II WŚ, tylko jakby w kolorze. Po drugiej stronie brzegu rosły dorodne krzaki i drzewa już o tej porze roku ususzone i bezlistne. Całego uroku dodawał zachód słońca rozpływający się na niebie i odbijający w wodach rzeki oraz majestatycznie rozbryzgująca wodę barka na Odrze. Wiktor stał jak zaczarowany, a ja zaraz obok, do czasu gdy usłyszeliśmy chrząknięcie za naszymi plecami. Obaj podskoczyliśmy i ostrożnie odwróciliśmy się do osoby, która zakłóciła nas spokój. Był to starszy, posiwiały mężczyzna niskiego wzrostu. Na głowie miał czapkę z daszkiem i ubrany był w jasnozieloną odblaskową kamizelkę z napisem dozorca. Dziadek popatrzył na nas z dziwnym uśmiechem i zapytał.
-Wiecie, która godzina? O tej porze możecie spotkać nieprzyjemnych ludzi.- spojrzałem na Wiktora, a on na mnie. Skinęliśmy sobie głowami. Gdy ruszyliśmy szybkim biegiem w stronę ulicy, staruszek wyciągnął zza pleców łopatę i zaczął nas z nią gonić. Przyspieszyliśmy z Wiktorem biegu i wpadliśmy prosto do tramwaju, który stał akurat na przystanku. Wewnątrz było ciepło i musieliśmy uspokoić oddechy. Gdy już nam się udało spojrzeliśmy znów po sobie i zaczęliśmy się śmiać zajmując siedzenia w tramwaju.
-Piękne miejsce- Wiktor wreszcie przełamał ciszę, która między nami powstała po tym jak skończyliśmy się śmiać.- Kiedy je znalazłeś?
-Jak byłem dzieckiem to często przychodziłem tu z tatą. On szedł na dworzec, a mnie zostawiał na ławce przy tym mostku.- Wiktor otworzył buzię, aby coś powiedzieć, ale ja mu przerwałem- Zanim zaczniesz go oceniać musisz wiedzieć, że był dla mnie dobrym ojcem, a to traktował jako swoisty trening samodzielności. Nigdy nie dowiedziałem się co robił na dworcu i pewnie nigdy się tego nie dowiem.
-Czemu mówisz o ojcu w czasie przeszłym?
-Ech- westchnąłem- bo on jest tylko przeszłością. Nie jest już tym samym człowiekiem. Ten, którego ci opisałem został w przeszłości i moim sercu, a ten, który żyje obecnie jest dla mnie nikim i lepiej by chyba było gdyby zdechł...- mruknąłem cicho, ale Wiktor i tak pewnie usłyszał.
-Nie mów tak. To nadal twój ojciec.
-Wcale nie! Wolał innych. Nie chciał już mnie i mamy. A Jowita? Tak się zarzekali, że chociaż dla niej rodzina będzie cała. Nie chcę patrzeć na tego psa. Nigdy więcej. Nie chcę zepsuć sobie jego obrazu za czasów, kiedy go szanowałem. -Łzy jak zwykle same zdecydowały się wypłynąć z oka bez mojej zgody. Nie chciałem okazywać emocji, ale one odżyły. Każdy najmniejszy szczegół jego odejścia. Bolało jak jasna cholera. Najgorszy ból jaki człowiek może zadać człowiekowi to właśnie zdrada. Poczułem ciepłe dłonie na policzkach, a następnie ręce wciskające się za mnie i mocno obejmujące moje skołatane nerwami ciało. Wiktor przytulił mnie mocno szepcząc:
-Przepraszam, nie wiedziałem...
Jak dobrze, że Vicky tu był. Jak dobrze.

                                                                             Nammi


2 komentarze:

  1. Cóż, mam nadzieję, że w następnym rozdziale Wiktor pozna jakąś super dziewczynę, bo zaczyna mnie z lekka przerazac jego bliskość z Wojtkiem.
    Pozdrawiam
    http://czytelniczemysli.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż... Nie będę przecież zdradzać dalszej części, więc jeśli chcesz się przekonać zostań do końca :D Również pozdrawiam Nammi

      Usuń