Wracam po króciutkiej przerwie z drugą częścią US. Jest krótka, nie wnosi nic ważnego do opowiadania oraz jest jak dla mnie trochę nudna... Wena sobie poszła w las, ale jak obiecałam tak dodaję. Oto Druga część Utraconego Szczęścia.
Utracone
szczęście II
W
pierwszy dzień w nowej szkole było ciężko. Nikt oprócz Aarona
się do mnie nie odezwał. Nie wiedziałem czy się mnie bali czy co,
jednak gdy rozdzielili nas, podczas usadzania chmary nastolatków w 2
autokarach ,musiałem się integrować. Poznałem kilu nowych
znajomych, Zdziśka i Paulinę oraz kilku innych ludzi, których
imion już nie pamiętam. Zdzisław pochodził z małej miejscowości
niedaleko Nowogardu. Miał jasne, długie prawie do ramion włosy,
niebieskie oczy i szeroki uśmiech. Ubierał się po swojemu czyli
wkładał na siebie co mu wpadło w ręce, nie tak jak ja czy
Paulina, którzy każdy ciuch dobieraliśmy z dbałością o
najmniejsze szczegóły. Dziewczyna była trochę dziwna. Bardzo się
przechwalała czego to ona nie osiągnęła w życiu oraz okazała
się strasznym hipochondrykiem. Miała ciemnobrązowe loki, długie
rzęsy i paznokcie oraz podobnie długi nos... hmm...przypadek?
Paulina pochodziła z centrum miasta, więc tematy wsi nie bardzo ją
obchodziły dlatego nie zaprzyjaźniła się zbytnio ze Zdziśkiem.
Gdy dojechaliśmy na miejsce Aaron przedstawił mi wysokiego, dobrze
zbudowanego Norberta o sennym wyrazie twarzy i przemiłego,
przystojnego Kamila, którego ojciec zmieniał samochody jak
skarpetki... Obecnie miał Mazdę 6.
Obóz
integracyjny minął szybko, za szybko. Ledwie zdążyliśmy zamienić
z nowymi znajomymi słowo, a już trzeba było wracać do tej nudnej
szkoły. Na całe szczęście nie byłem sam. Miałem nowych super
znajomych, z którymi czas zapierdzielał mi jak porsche po torze.
Przestałem się martwić wszystkim co mnie otaczało, każdym
najmniejszym problemem i szkołą do czasu pierwszego sprawdzianu...
- Ta
menda mnie obleje zobaczysz!
- Oj
nie przesadzaj tak. Dramatyzujesz.
-
Łatwo Ci powiedzieć. Jesteś kujonem.
-
Idziemy na kawę -oznajmił
- Po
co? Nie lubię...
- No
to polubisz !
-
Eh... Wiktor!
No
tak, Wiktor. Pełen życia i innych ekscesów koleś. Przy okazji mój
bardzo dobry kumpel... Rudy, blady, o niebieskich oczach. Hehe
Jeszcze gdyby do tego uwielbiał Irlandię... Jesteśmy sobie bardzo
bliscy, więc kiedy pokłócę się z Aaronem mam szansę wypłakać
się w mankiet Wiktora. Chłopak nie pojawił się na obozie
zapoznawczym z powodu jakiś tam badań, ale mimo wszystko złapaliśmy
bardzo dobry kontakt.
-
Niedługo (10 września) twoje imieniny. Czemu nie obchodzisz ich jak
wszyscy 28 lipca?-zapytałem Wiktora pijąc pyszną karmelową
macchiato
- Bo
imieniny powinno się obchodzić po urodzinach, a nie przed. Z racji
tego, że urodziłem się 3 września imieniny obchodzę w
najbliższym możliwym terminie. Rozumiesz?
-
Nie bo to jest zupełnie bez sensu. Czemu nie można obchodzić
imienin kiedy się chce?
- Bo
nie.
-
Wiesz, że to nie jest argument- zaśmiałem się
-
Zmieńmy temat. Ok?
-
Ok.
- Co
z wycieczką? Możesz jechać?
-Kur...czę.
Nie uwierzysz, ale zapomniałem.
-Raczej
uwierzę -prychnął
-Mam
nadzieję, że mi pozwolą...
***
-Wycieczka?
Jaka wycieczka? Z twoimi ocenami?
-Ale
mamoooooooo.- jęknąłem - To Paryż! Bardzo mi zależy. Aaron może
jechać.
-No
dobrze zastanowię się jeszcze, ale masz poprawić oceny!
Natychmiast!
-Dzięki
mamo, jesteś super-uściskałem ją mocno i popędziłem na piętro
aby pogadać o tym z Aaronem i resztą. Gdy już namyśliłem się z
chłopakami co dalej, zabrałem się za naukę. Wystarczyło, że
otworzyłem zeszyt do matmy, a już mój entuzjazm opadł. Włączyłem
laptopa, a na nim utwór ”This is the war”.
-O
tak! To będzie wojna. Jeden z nas przegra. Ale nie będę to ja
droga matematyko...
Nammi