czwartek, 1 października 2015

Utracone szczęście 1

Wiiiiiiiiitam. Dzisiaj 01 października, więc wypadałoby coś wstawić :P.   Moje nowe opko nosi tytuł Utrcone szczęście. Będzie miało jeszcze mniej rozdziałów niż SO... Uprzedzam, że w Utraconym Szczęściu pojawią się wulgaryzmy O.o oraz jeden wątek homoseksualny... Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu :) Życzę miłego czytanka, a wszystkim studentom udanego roku akademickiego :D.

                                                                                                                                                               
                       Utracone Szczęście I


Urodziłem się wczesnym rankiem typowo letniego dnia w typowo wielkim mieście w typowym szpitalu na typowym oddziale. Przy mnie stała typowa położna i zbierała typowe informacje. Jedyne co było nie typowe w tym pomieszczeniu to JA. Wojtek. Nie byłem typowym dzieckiem. Urodziłem się za późno, z problemami z oddechem i zaburzonym wzrokiem. Dostałem jakieś tam 4 czy 5 punktów w jakiejś tam skali zrobili mi jakieś tam badania i względnie po raz pierwszy odwiedziłem mój dom. Względnie, bowiem zaraz, pierwszej nocy w nowym domu dostałem jakiegoś tam ataku i znowu przesiedziałem w szpitalu miesiąc. I tak przez pierwszy rok. Okazało się że jestem strasznym alergikiem i musimy się przeprowadzić do jakiegoś mało wilgotnego i nie zasyfionego domu w okolicach natury, nie wiem jak wam, ale mnie wydaje się, że natura jest wyjątkowo alergizująca. Mój kochany ojciec wprowadził nas, to znaczy mnie i moja mamę do jakiegoś blokowego pustostanu w okolicach parku, w którym nie szło egzystować. Jakimś cudem udało mi się przeżyć tam do podstawówki.  Jeszcze przed pierwszym września przeprowadziliśmy się na straszne zadupie. Wiem wydaję się być takim wygodnisiem, mieszczuchem i w ogóle, ale... ale to prawda. Momentami wydawało mi się, że psy na osiedlu szczekają, jak to się ładnie mówi: drugą stroną.

Od tego małego epizodu w moim życiu wszystko jest względnie uporządkowane i nie lubię nagłych zmian... Aby mnie zrozumieć nie trzeba być wielkim uczonym czy filozofem, bowiem na to jaki jestem teraz miały wpływ osoby względnie normalne. Poczynając od zwyczajnych , kojarzonych ze szkolnego korytarza przez dobrych znajomych, kolegów, przyjaciół, kończąc na rodzicach, gwiazdach muzyki i postaciach historycznych... Heheh miał na mnie wpływ nawet jeden bloger, którego opowiadania czytałem z nieukrywanym skupieniem, a na kolejne rozdziały czekałem cały zniecierpliwiony. Poza tym wreszcie udało mi się zaakceptować to kim jestem. Bo jestem kim jestem i nic tego nie zmieni. Odkryłem swoją naturę już w gimnazjum, kiedy to spodobał mi się pewien chłopiec. Na jego widok dostawałem niewyjaśnionego szału. Dlatego pewnego dnia poprosiłem rodziców o przeniesienie. Zapodałem im jakaś zmyśloną bajeczkę jednak oni nie wydawali się być przekonani. Z tego powodu musiałem im o wszystkim powiedzieć. Nie powiem... Czułem się meeeeega niezręcznie otwierając się przed nimi. Byłem speszony i zdenerwowany, jednak nie czułem strachu. Wiedziałem że rodzice mnie kochają i nie pozwolą na rozpad naszej pięknej rodziny zwłaszcza dlatego, że Jowitka jeszcze była taka mała... Jowita, moja młodsza siostra, straszna zołza i intrygantka. Nie wiem jakim cudem to mi się zawsze obrywa chociaż ona zaczyna. Wracając... Rodzice przyjęli mnie nader sympatycznie i powiedzieli że to nic. Taka już moja ,,uroda” i oświadczyli że chcą dla mnie jak najlepiej i nie ważne kogo będę kochać, chłopca, dziewczynkę, delfina... Oni zawsze będą przy mnie. Dzięki temu że się przed nimi otworzyłem, przenieśli mnie do innego gimnazjum, w którym poznałem Aarona. I W tym momencie rozpoczyna się ta względnie ciekawa część mojego życia. 

      Spokojnie szedłem korytarzem nowego gimnazjum. Nie rozglądałem się zbytnio, bo nie chciałem wyglądać dziwnie. Mimo wszystko byłem rozkojarzony i wszystko wskazywało na to, że się zgubiłem. Nagle poczułem jak ktoś szarpie mnie za rękaw idealnie wyprasowanej koszuli. Już miałem warknąć coś niemiłego, ale osoba za mną uśmiechnęła się szeroko i przedstawiła.
-Na imię mi Aaron, a ty pewnie jesteś ten nowy, starszy. Tak?
-No!-Odburknąłem nie chcąc zawierać żadnych szczególnych znajomości. Chłopak wyraźnie posmutniał, ale nie poddawał się i mówił dalej.
-Byłeś już w sekretariacie? Jak nie to mogę ci pomóc załatwić wszystkie formalności.-zaproponował. Zaśmiałem się w myślach. Zaintrygował mnie ten chłopak, ale nie chciałem dać po sobie tego poznać.
-A co to cię tak ciekawi?-Znów burknąłem, ale tym razem jakby milej, co Aaron musiał wyczuć bo znów uśmiechnął się szeroko i pokazał rząd trochę koślawych, ale śnieżnobiałych zębów.
-Jesteś nowy, więc nie chcę żebyś chodził sam po szkole...-zarumienił się odrobinę, po czym odchrząknął- no wiesz... ostatnio zdechł mi szczur. Bardzo go lubiłem i ciężko było mi się pogodzić z jego stratą dlatego chcę być miły i uprzejmy i pomagać i...
-Już wystarczy-przerwałem mu-rozumiem. Jeśli tak bardzo chcesz, to prowadź do tego sekretariatu.- westchnąłem, zdziwiony swoim własnym zachowaniem.

Tak mniej więcej wyglądał pierwszy dzień naszej znajomości. Aaron oprowadzał mnie po szkole, opowiadał o nauczycielach, a po skończonych zajęciach zaproponował, że odprowadzi mnie do domu. Był naprawdę intrygujący i interesujący. Bardzo chciałem go poznać bliżej. Pamiętam, że dopiero kilka tygodni później zaczęliśmy się oficjalnie przyjaźnić. Aaron starał się z całych sił umilić mi życie w gimnazjum, jednak z tego jednego, konkretnego powodu ludzie uprzykrzali mi życie.

Pewnego dnia Aaron zaprosił mnie na spacer po pobliskim parku. Zgodziłem się i natychmiast ruszyłem na umówione spotkanie. Gdy już odnalazłem chłopaka przywitaliśmy się i ruszyliśmy w ciszy pod pomnik Czynu Polaków.


 Nagle Aaron zatrzymał się, a ja kilka kroków za nim. Głową skinął w kierunku, w który mieliśmy się udać. Mruknąłem coś i podążyłem za nim. Dziwne to było z jego strony gdyż zawsze był taki rozmowny i otwarty. Całą drogę był również dziwnie spięty i szarpał nerwowo za rąbek koszuli. Ponownie się zatrzymał i zarzucił swoją kasztanową grzywką. Spojrzał na mnie tymi swoimi miodowymi oczami i mruknął wyraźnie speszony.
-To tutaj.- Skinąłem głową i rozejrzałem się wokoło. Było to bardzo ustronne miejsce w okolicach wody. Wszędzie rosły dorodne brzozy i buki. Gdzieniegdzie dało się zobaczyć jakąś dziką kaczkę, czy łabędzia, ale na pewno nie ludzi. W miejscu do którego zabrał mnie Aaron nie było żadnego człowieka. Powiem szczerze, że z duszą na ramieniu wróciłem wzrokiem do przyjaciela. Ten na szczęście nie przejawiał większych chęci wypicia ze mnie krwi (co właśnie zrodziło się w mojej chorej wyobraźni).-Usiądźmy- powiedział i dopiero wtedy zauważyłem brązową ławeczkę. Szybko usiadłem i czkałem na dalszy rozwój zdarzeń.
-Słuchaj Wojtku...-zaczął- Ja... muszę ci się do czegoś przyznać...Ja...ja mam kogoś
-Co?-wybuchłem
-Proszę nie denerwuj się...-Aaron przystąpił do tłumaczenia się.
-Nie, nie... źle mnie zrozumiałeś. Jestem zaskoczony- i trochę smutny dodałem w myślach- ale na pewno nie zły. Poza tym życzę wam jak najlepiej.
-Naprawdę?-szczerze się zdziwił i rozluźnił- myślałem, że nie będziesz chciał mnie znać...
-Ja? Dlaczego? Przecież to wspaniale znaleźć swoją drugą połówkę.
-Obawiałem się, że to zaważy na naszej przyjaźni... Ale na pewno się nie gniewasz?
-Nie no... nie zniosę cię zaraz. Aaron weź się uspokój- zaśmiałem się
-Ulżyło mi. Na prawdę.
-Cieszę się. To może teraz przejdziemy się na gofry. Co ty na to?
-Nie wiem... nie przepadam za gof... a może ten jeden raz. Chodźmy!- podniósł się z ławki wyraźnie usatysfakcjonowany.

Aaron był w związku, a ja traciłem chwile na głupie zadręczanie się tym. Tak, polubiłem go, nawet za bardzo. Teraz każde wspomnienie o jego dziewczynie Dorocie sprawiało, że robiło mi się nie dobrze, a w moim sercu zagłębiał się ten przysłowiowy sztylet, a miałem się nie angażować... Po dwóch tygodniach zdarzył się przedziwny wypadek.


Godzina pierwsza w nocy. Powoli zbierałem się do snu. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Zawył złowrogo i głośno. Przekląłem pod nosem i ruszyłem sprawdzić na kim wyładuję swoją złość. Otworzyłem drzwi na całą szerokość. Postać na dworze była cała przemoczona, w dodatku płakała i miała drgawki. Spojrzała na mnie miodowym wzrokiem a potem rzuciła na szyję pragnąc ciepła drugiej osoby. Tak, to był Aaron. Cała złość mi przeszła i zastąpiła ją troska. Wziąłem go na ręce, gdyż był naprawdę lekki. Wniosłem go do salonu, posadziłem na kanapie i poszedłem zamknąć drzwi. Wracając zahaczyłem jeszcze o kuchnię, żeby wstawić wodę na coś do picia. Po chwili byłem już w salonie. Spojrzałem na Aarona, który ułożył się wygodnie na kanapie i zasnął. Postanowiłem go nie budzić i popilnować chociaż chwilę. Zdjąłem z niego buty i przemoczoną kurtkę. Czajnik zaczął gwizdać więc popędziłem do kuchni, aby nikogo nie obudził. Zalałem sobie herbatę i wróciłem, aby okryć Aarona. Chłopak spał tak uroczo...
Późnym rankiem Aaron obudził się. Ja zdążyłem już wytłumaczyć rodzicom skąd obcy chłopak znalazł się w naszym domu, przygotować śniadanie i nie pójść do szkoły. Za wszelką cenę chciałem się dowiedzieć co się stało tamtego wieczoru.
-Hej...-Aaron zaczął niepewnie-co ja tu robię?
-Nie pamiętasz? Przyszedłeś do mnie w nocy, cały zapłakany, mokry i takie tam.
-Aa, no tak. Dorota, ze mną zerwała.
-Co?-Krzyknąłem, a nóż który trzymałem w dłoni spadł na ziemię- Jak to?
-No tak po prostu. Powiedziała, że była ze mną tylko dla jakiegoś zakładu...
-Co, za pieprzona szmata-złapałem się za skronie- i co zamierzasz?
-Nic... przeboleję to jakoś, dzięki za to co dla mnie zrobiłeś...nie wyobrażałem sobie przyjść do nikogo innego. Tylko ty mógłbyś mi pomóc. Przepraszam, że cały czas obarczam cię moimi problemami...
-Nie ma sprawy Aruś, jesteśmy przyjaciółmi i weź już nie przepraszaj tyle.
-Aruś?
-Nie pasuje ci?-zaśmiał się dźwięcznie i zaczęliśmy jeść śniadanie.
                                                                            
                                                                  ***

W życiu nie miałem najprościej. Zdecydowanie jego większość była pod górkę, a teraz rozpoczyna się kolejny etap mojej wspaniałej egzystencji wraz z Aaronem. Idę do liceum i, tatatatrata, proszę o werbel, mam 17 lat. Taa... nie wspominam tego dnia bardzo dobrze i wyjątkowo słonecznie, bo mimo tego iż wiedziałem co mnie czeka, miałem wszystko głęboko gdzieś. Do rzeczy... W podstawówce, w ostatniej, szóstej klasie zostałem... to znaczy... nie przepuścili mnie dalej. Nie żebym się źle uczył, albo coś. Ja po prostu miałem wyjebane na wszystko i wszystkich. Chodziłem do szkoły ubrany, bądź nie. Szanowałem nauczycieli, bądź nie. Po prostu High Live. Takie traktowanie rzeczywistości doprowadziło mnie do tego, że kiblowałem jeden roczek. Dziewczyny po prostu szalały z radości, że będą chodziły do klasy z gościem starszym od siebie, a chłopaki... powiedzmy, że czuli respekt. Odpowiadał mi taki rozwój rzeczy, aż do teraz.

                                                                                                           Nammi

2 komentarze:

  1. Nominowałam Ciebie do LBA :)
    http://czytelniczemysli.blogspot.com/2015/10/liebster-blog-award-4.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki serdeczne :) Spróbuję podołać chociaż nie mam pojęcia jak się do tego zabrać :P

      Usuń