_______________________________________________________________________
Utracone
Szczęście VI
Nareszcie nadeszła zima. Wcale nie dlatego, że w kalendarzu był już 22 grudnia, ani nie
dlatego że pojawiły się czekoladowe mikołaje i kalendarze
adwentowe, tylko dlatego, że spadł śnieg. Wiktor od samego rana w
szkole, narzekał: że zimno, że mokro, że zima, że śnieg. Po
prostu nie mógł zdzierżyć tego, że będzie już tylko i wyłącznie zimniej.
W końcu, gdy dał upust emocjom poszedł do swojej klasy na lekcje, a
ja zostałem w towarzystwie uśmiechniętego Zdziśka, żyjącego w
swoim świecie Norberta i Aarona, który oczywiście spoglądał w
inną stronę. Obrałem właśnie jego za cel. Spojrzałem na buty,
poprawiłem koszulkę i zmierzwiłem włosy.
-Aaron. Mam sprawę.-
powiedziałem pewnie.
-Siema. No co chcesz?
-Pogadać?
-O czym?
-Jak to o czym? - zdziwiłem się- Unikasz
mnie od sam nie wiem już kiedy. Co się z tobą do cholery dzieje?
Nie gadasz ze mną, nie przychodzisz, nie wykazujesz żadnych,
powtarzam żadnych emocji wobec mnie. Wolałbym żebyś się na mnie
wściekł, wydarł czy nawet, och nie ważne, ale na pewno nie chcę
takiej obojętności z twojej strony. Rozumiesz? Wkurwia mnie to
niemiłosiernie.
-Skończyłeś?
-Tak.
-To świetnie- burknął i
odwrócił się
-O nie nie będziesz mi
się odwracał!- krzyknąłem i obróciłem do siebie. Zobaczyłem w
jego oczach wściekłość. Chciałby mi przypierniczyć, aż bym
gwiazdy zobaczył, ale powstrzymywał się.- Czemu? Powiedz mi czemu
się ode mnie odwracasz?
-Nie wiesz? To trudno.
Jeszcze nie czas ci to wiedzieć. Dowiesz się kiedy ja będę tego
chciał.- wyrwał się z mojego ucisku i odszedł w dalszą część
korytarza.
Nie wiem jak długo stałem
tak oszołomiony dopóki Zdzisiek mnie nie „ocucił”. Musieliśmy
wyglądać z Aaronem co najmniej żałośnie. Jak jakieś stare małżeństwo,
a przecież my nigdy nawet nie byliśmy parą.
Siedziałem na lekcjach
jakiś taki dziwny. Mało co z nich rozumiałem, a na mojej ulubionej
biologi miałem ochotę wyjść z klasy, co też zrobiłem. Po czym
udałem się na dwór mając nadzieję, że śnieg, który tak
lubiłem przyniesie mi chociaż trochę radości. Jednak zdało się
to na nic, bo wkurzył mnie jeszcze bardziej. Był taki zimny jak
Aaron. Czemu on był taki zimny?
-Kurwa!- warknąłem i
kopnąłem pierwszy lepszy śmietnik po drodze. Postanowiłem nie
wracać na biologię i iść powoli do domu dokąd dam radę. Dalej
znajdę sobie jakiś autobus. Szedłem spokojnie przez park przy
szkole. Podziwiałem zaśnieżone dachy i szczelnie poutykane okna, nawet te poprzez, które spoglądały plotkary w staaarszym wieku.
Całe otoczenie spowite białym, puchatym pyłkiem było lekiem na
moje skołatane nerwy i bolące, powiedzmy sobie szczerze, serce.
Żałość wezbrała we mnie i nie chciała mnie opuścić, aż
dotarłem do „pięknego” skrzyżowania w centrum. Popatrzyłem
przed siebie i zauważyłem pewne zjawisko. Trzy kościoły obok siebie.
Żaden z nich nie górował nad resztą pod względem wysokości,
wielkości czy piękna. Wszystkie trzy były tak samo skromne i tak
samo doskonałe. Przed jednym z nich zebrał się mały tłumek
młodych ludzi. Pewnie studentów. Tylko co oni robili przy kościele.
Nie zastanawiając się dlaczego poszedłem w stronę właśnie tej
świątyni. Ostrożnie wszedłem po schodach. Powoli kierowałem się
w stronę wielkich mosiężnych drzwi. Powoli, aby móc jeszcze
zawrócić. Dotknąłem klamki i przeszedł mnie dreszcz strachu.
Mimo wszystko pchnąłem wrota i wszedłem do środka. Było zimno, nawet bardzo. Ludzie w środku ubrani byli w grube płaszcze, szaliki
i czapki. Mieli na rękach grube rękawiczki, a mimo to klęczeli w
zimnych drewnianych ławkach. Sam postanowiłem udać się w jakiś
odległy zakątek kościoła i tam pokontemplować. Sama świątynia
zbudowana była z grubych murów umalowanych w jakieś fantazyjne
wzory uzupełnione gdzieniegdzie pulchnymi aniołkami. Duży ołtarz
był ode mnie dosyć daleko, jednak nawet z takiej odległości
potrafiłem ocenić go na bardzo wystawny i kosztowny. Pierwsze
wrażenie odnośnie kościoła, to, że jest ubogi w takie ornamenty
i w ogóle prysł jak bańka mydlana. W końcu zasiadłem w swoim
wymarzonym miejscu i spróbowałem zwrócić się do Boga. Szło mi
naprawdę opornie, bo nigdy tego nie robiłem. Nie chodziłem też do
szkoły na religię bo nie chciałem. Mama była niegdyś bardzo
wierząca, ale kiedy poznała ojca stała się zupełnie inną osobą.
Pomyślałem o niej i zrobiło mi się smutno bardzo smutno. Z oczu
oczywiście popłynęły mi łzy. Zamknąłem powieki i starałem się
nie myśleć o tym jak ten potwór ją zmienił, a następnie
porzucił. Odkąd powiedziałem Wiktorowi o moim ojcu coraz częściej
o nim myślałem. Był nawet moją nocną zmorą. Nie przestawałem
płakać.
Po jakimś czasie podeszła do mnie dziewczyna. Zdawało mi
się, że widziałem ją w tłumie studentów, ale jak na moje oko to
wyglądała zbyt młodo. Położyła mi rękę na ramieniu prosząc
abym nie siedział sam, tu w kącie tylko dołączył do jej grupy.
Lekko skrępowany skinąłem głową i ocierając oczy ruszyłem za
nią. Szliśmy po krętych schodach, aż dotarliśmy na balkon gdzie
stały przepiękne organy. Dziewczyna wskazała mi krzesło, a sama
usiadła obok. Młodzi ludzie pomodlili się, a następnie jeden z
mężczyzn wstał i ogłosił rozpoczęcie jakiegoś spotkania. Był bardzo wysoki i dobrze ubrany. No szczupłym nosie widniały czarne prawie że prostokątne okulary, a broda okryta kilkudniowym, zadbanym zarostem. Zatrząsł połami czarnego jak kruk płaszcza i usiadł naprzeciwko mnie. Zgromadzeni najpierw dyskutowali o Bogu i jego znaczeniu, w jak się domyśliłem
ostatniej, niedzielnej ewangelii. Potem zgrabnie przeszli do śpiewu.
Nawet ja dostałem kartkę ze pieśniami, ale zważywszy na to iż
nigdy wcześniej nie byłem w kościele to nie znałem żadnej z wymienionych na kawałku papieru. Kiedy skończyli, pomodlili się znów, a
mężczyzna, który wstał na początku ogłosił oficjalny koniec spotkania. Grupka
rozeszła się na wszystkie strony śmiejąc się i dyskutując o tym co tu dziś przeżyli. Ja nadal siedziałem na miejscu, które
wyznaczyła mi dziewczyna.
-I jak? Lepiej było w
grupie, czy tam samemu na dole.
-Ymy -odchrząknąłem wyrwany z własnych myśli- no
chyba tutaj, sam nie wiem.
-Ach- westchnęła- Jestem
Olga. A tu masz numer do Sebastiana. To ten wysoki co rozpoczynał i
kończył nasze spotkanie. Jesteśmy grupą oazową, a Sebastian jest
z nas najstarszy i jest takim jakby przewodniczącym.- chłopak
podszedł do nas i objął Olgę gdy ta dawała mi karteczkę. - Przyjdź. Jak w ogóle masz na imię?
-Wojtek.
-Bardzo ładne imię.
Musimy już zmykać mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy.-
uśmiechnęła się i poklepała mnie po plecach.
Poczułem bardzo
dużą chęć wrócenia do domu jak najszybciej i przytulenia się do
mamy. Tak wiem to mega dziecinne, ale tak chyba podziałał na mnie
ten cały kościół. No cóż zrobić? Podniosłem się z krzesła i
ruszyłem do domu brnąc po zaśnieżonych ulicach Szczecina.
Nammi