_____________________________________________________
UTRACONE SZCZĘŚCIE
VIII
Zima biegła niebłaganie
szybko. Święta, święta i po świętach jak wszyscy mówią.
Sylwester i Nowy Rok w grobowym nastroju, bo mama złamała nogę.
Początki szkoły po wolnym jak zwykle ciężkie, a jeszcze na głowie
miałem opiekę nad małym biało-rudo-brązowym puszystym kociakiem,
którego na „spółkę” dostałem z Jowitą. Oczywiście to ja
byłem od karmienia i sprzątania, a ona od zabawy, ale... Młodszy
jak zwykle ma łatwiej. Śniegu ubywało z dnia na dzień, Styczeń
dopiero co się rozpoczął, a mroźny Luty już powoli chciał nas
zaszczycić swoją obecnością...
-Cześć Wojtek-
spojrzałem na niego i aż nie chciało mi się wierzyć. Przylazł
do mnie Aaron. Z własnej nieprzymuszonej woli ruszył swoją dupę
do i wybrał się pod mój numer.- Przyszedłem, żeby... no...
pamiętasz, co powiedziałeś mi przed Świętami?
-Tak...
(~...)
Miał na sobie czarną
bluzę z kapturem, bojówki w bardzo jasne, piaszczyste moro i
Czarno-czerwone buty marki Nike Jordan. Na bujnej, kasztanowej
czuprynie założony był snapback w kolorach butów. Jego silne
kości policzkowe nadawały ustom zmysłowego charakteru. Miodowe
oczy okolone kaskadą rzęs spoglądały na mnie z wyższością.
Popatrzyłem na jego brwi. Ciemne, wyraziste... nawet nie wiem kiedy
zrobił tam sobie kolczyka. Wyglądał jak zwykle zjawiskowo, ale to
nie do niego biegło moje ciało. Chciałem go zręcznie wyminąć,
lecz złapał mnie za nadgarstek i nie chciał puścić. Co do
cholery jasnej?
-Zaczekaj!-krzyknął
na powitanie
-Niby po co?
-Powiedz mi czemu
traktujesz mnie jak powietrze?
-Ja? Czy ty człowieku
masz coś pod tą plastikową czupryną? Wszyscy! Wszyscy tylko nie
ty zauważają tą jak bardzo mnie ranisz swoją obojętnością.
Jeżeli to zemsta za nasze początki z gimnazjum to sory. Nie jestem
już tym samym człowiekiem. Wszystkie twoje słowa ranią mnie tak
bardzo. Traktuję cię jak powietrze żeby nie prowadzić z tobą
żadnych rozmów bo jak już wiesz twoje słowa cholernie mnie ranią.
Chciałbym żebyś zobaczył też moje potrzeby, a nie tylko ty i ty.
Spadaj
-Ja... nie
wiedziałem...Przepraszam
-Przepraszam? O kuźwa!
Tego z twoich ust się nie spodziewałem. Przecież ty nie
przepraszasz -wysyczałem przez zęby i odszedłem w głąb osiedla
gdzie czekał już na mnie Kamil z Wiktorem.
(...~)
-Chciałem
cię jeszcze raz za to przeprosić. Teraz zrozumiałem że naprawdę
byłem dla ciebie zbyt oschły, a ty... my... przyjaźnimy się
przecież...
-Dorota
cię znowu rzuciła?
-Skąd
ty to..
-Daruj
sobie i wypad z mojego domu.
-Ale...
-Nie
słyszałeś? Wypierdalaj! Won!
Tym
przyjemnym akcentem zakończyłem kolejny dzień. Do Francji już tak
niewiele...
***
Styczeń już był na wykończeniu. Ferie właśnie się zaczęły, a w drzwiach stała już skrupulatnie spakowana moja „walizka”. Była to dosyć duża, czarna torba podróżna na ramię ,wypełniona po same brzegi. Ubraniami? Nie... jedzeniem. Duuużą ilością jedzenia. Przecież jadę na tydzień do żabojadów, muszę się czymś odżywiać...
Wyruszyliśmy
wczesnym wieczorem, aby jeszcze przed nocą kolejnego dnia być w
mieście miłości. Podroż dłużyła mi się
nieeeeeeeemiiiiiłooooosiiiierniiiiieeee. Było tak fatalnie nudno.
Wszyscy spali, a ja nie miałem co robić... Czytanie odpadało, bo
za ciemno. Internet nie bo już byliśmy w Niemczech. Gra w karty...
wszyscy spali. Rozmowa... wszyscy spali. Została mi tylko muzyka. Po
chwili i ja usnąłem. Przebudziłem się koło dziewiątej co na
szkolnej wycieczce jest chyba nie możliwe... Wokół mnie panowała
już ogólna wrzawa, bo rozbudzone dziewczyny koniecznie potrzebowały
do toalety. Zatrzymaliśmy się, a one biegły jak po świeże
bułeczki. Po pół godzinie mogliśmy jechać dalej.
Obrzeża
Paryża już mi się podobały, a to dopiero przedsmak tego
wszystkiego. Zatrzymaliśmy się w hotelu, który nie był jednym z
tych pięcio gwiazdkowych, ale nie oszukujmy się czego można się
spodziewać po takiej cenie. Chociaż mieliśmy telewizory w
pokojach. Dostałem dwuosobowy pokój razem z... Wiktorem. Jak się
cieszę, że nie był to Aaron. Rozgościliśmy się i po zjedzeniu
kolacji oraz omówieniu planu wycieczki wróciliśmy do
„apartamentów”
-Idę
się przejść- oznajmił mi Wiktor naciskając na klamkę od drzwi
-Iść
z tobą?
-Nie.
Chcę trochę pobyć sam- uśmiechnął się i wyszedł. Od jakiegoś
czasu Vicky był jakiś nie swój. Smutek wciąż mu towarzyszył, a
mnie zjadała od środka ciekawość.
Położyłem
się na łóżku i zacząłem czytać książkę. Jednak byłem tak
zmęczony, że zasnąłem. Obudziłem się po jakiejś godzinie czy
coś koło tego. Wiktora wciąż nie było, więc postanowiłem
wypróbować telewizor.
Przeglądałem bezmyślnie
francuskie kanały.
-Muzyka, głupoty,
głupoty, muzyka, wiadomości...- zabrakło mi tchu- wiadomości...
Jezus Maria Wiktor!
Nammi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz